autor: Katarzyna Żbikowska-Jusis, opublikowano: 22/03/2017
Jeszcze nigdy nie biegałam w Trójmieście, a ponieważ bardziej niż powtarzać te same trasy lubię poznawać nowe, zdecydowałam, że tą wiosnę przywitam właśnie w Gdyni. Wybór okazał się trafiony bowiem półmaraton w Gdyni zapamiętam jako bardzo udany – mimo, że do samego końca nie byłam pewna czego mogę się spodziewać po mojej formie i samopoczuciu. Wyszło lepiej niż przypuszczałam a trasa, pogoda i kibice po drodze na pewno miały swój udział w moim małym osobistym biegowym sukcesie.
Organizacja
Organizacja półmaratonu w Gdyni w moim przekonaniu była bardzo dobra. Biuro zawodów może mogłoby być otwarte nieco dłużej w sobotni wieczór, ale z drugiej strony organizator zapewnił możliwość zamówienia sobie przesyłki z pakietem startowym do domu więc kto nie mógł odebrać numeru wcześniej miał opcję dostawy za dodatkową opłatą. Można było również wykupić sobie udział w pasta party. Moje roztrzepanie sprawiło, że zapomniałam o tym, że mam taki luksus wykupiony – pomyślałam więc, że właściwie przydałaby się mailowa informacja od organizatora na jakiś tydzień przed startem i link do zalogowania się do serwisu żeby każdy mógł sobie sprawdzić co tez sobie pozamawiał te kilka miesięcy wcześniej…
Odbiór pakietu przebiegł bez problemu. EXPO zaskoczyło mnie mikroskopijnym rozmiarem – tutaj można by się trochę bardziej postarać żeby przyciągnąć więcej wystawców. Może jednak moja głowa pozostała przy największych światowych imprezach i zbyt wiele wymagam :).
Przed samym startem wolontariusze sprawdzali na numerach startowych strefy, do których przypisany był każdy biegacz, nie było więc zamieszania z pchaniem się, przepychaniem i torowaniem sobie drogi na pierwszych metrach biegu.
Trasa
Trasa ONICO Gdynia Półmaratonu bardzo mi przypadła do gustu. Nie była nudna, sporo było lekkich podbiegów m.in. na mosty co może sprawiało nieco trudu, ale z drugiej strony urozmaicało trasę. W kilku miejscach były „agrafki” więc można było skupić się na patrzeniu na innych biegaczy, którzy biegli daleko przede mną lub daleko za mną. Taki układ trasy daje możliwość wzajemnego dopingowania się biegaczy z tych samych drużyn, pozdrawiania znajomych, którzy biegną w innym tempie. Bardzo duży plus dla organizatora za trasę i dla kibiców za doping. Dzieciaki spisały się naprawdę świetnie dopingując biegaczy w wielu miejscach na trasie. Nie zabrakło też muzyki i okrzyków po drodze.
Mój bieg
Biegłam nie bardzo mając orientację, w którym miejscu Gdyni jestem i co czeka mnie dalej, bo (jak zwykle) nie przyjrzałam się za bardzo trasie na mapce udostępnionej w folderze informacyjnym. Na zegarek też nie patrzyłam, bo stanęłam na starcie z poczuciem, że nie mam pojęcia w jakiej jestem tak naprawdę formie. Założenie było takie, że biegnę najszybciej jak dam radę i najwyżej „padnę”. Średnio profesjonale założenie, raczej taka szczypta szaleństwa, ale w końcu i nazwa mojego skromnego bloga i moje lekko chaotyczna osobowość do czegoś zobowiązują. Pierwszy kilometr poleciałam za pacemakerem na 1:30, ale czułam od razu, że to tempo nie jest dla mnie więc przytomnie zwolniłam. I dobrze. Bo choć na trasie miałam kilka kryzysów żaden z nich nie był na tyle duży żeby poważnie mi zaszkodzić albo pozbawić radości z tego biegu!
Około 10-go kilometra dopadła mnie kolka, która nie odpuściła na dobre już do końca biegu. Momentami pędziłam więc uciskając brzuch co musiało wyglądać zabawnie dla kogoś z zewnątrz. Mi do śmiechu było może trochę mniej. Za to kłujący ból brzucha został częściowo zniwelowany… bólem dużych palców u stóp ponieważ równolegle z pojawieniem się kolki koło 10 kilometra zdałam sobie sprawę, że moje buty są za małe! Całkiem „nieźle” jak na kogoś kto na koncie kilkanaście półmaratonów, drugie tyle maratonów i kilkanaście par butów biegowych w szafie.
Był moment kiedy przez to wszystko chciałam zwolnić, ale świadomość, że mam biec w tych za małych butach jeszcze dłużej okazała się dobrą motywacją do utrzymania tempa (jak się okazało na mecie średnia wyszła 4:26min/km). Kiedy na jakieś 2 kilometry przed końcem moim oczom ukazało się morze nie było już nic co mogłoby mnie zatrzymać. Nawet wiatr wiejący w twarz nie był aż tak dokuczliwy. Minęłam linię mety po 1 godzinie 33 minutach i 44 sekundach. Czas gorszy od zeszłorocznej życiówki o jakąś minutę, ale biorąc pod uwagę, że przygotowując się do tego biegu nie zrobiłam ani jednego treningu tempowego od… kwietnia, a szybkość trenowałam jedynie cztery razy to naprawdę w zasadzie nie wierzę, że udało się pobiec tak żwawo.
Zmęczenie. Radość. I wielka satysfakcja. Kolejny raz doszłam do wniosku, że nie lubię biegać zawodów ze szczegółowym planem kontrolując tempo na każdym kilometrze. Zdecydowanie przyjemniej jest chłonąć atmosferę, przybijać piątki dzieciakom ustawionym wzdłuż trasy i bujać myślami w obłokach niż spinać się na wynik. No, przynajmniej ja tak mam. A wy?
Newsletter
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco !
Dodaj komentarz
Komentarze (1)
Napisany przez Maja, 21/09/2017 5:19pm (7 lata temu)
Czy również macie wrażenie, że ten maraton był jednym z najlepiej zorganizowanych? Nie wiem czy miałyście okazję, ale kilka dni przed maratonem w Gdyni odbyły się targi sportowe, podczas których ONICO zapewniło napoje izotoniczną, wodę i słodycze. Zorganizowało także akcję, podczas której za każdy przebiegnięty podczas targów kilometr (na bieżni), przekazywało 10 złotych na fundację!
Nikt jeszcze nie dodał komentarza
Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy