Zaloguj się:

lub  
 
 

Słońce, adrenalina i kilometry. Każdy ma swoje schody, jak Rocky

 

autor: Przemysław Rudzki , opublikowano: 31/08/2016

Relacja z BMW Półmaratonu Praskiego 2016

Zakładam, że większość z Was kojarzy serię filmów o pięściarzu Rocky'm. Ta prosta opowieść, która prowadzi nas przez wzloty i upadki boksera – od świata biedy do wielkich gal, podczas których walczy o ważne pasy, od lat wzrusza publiczność na całym świecie, a jej przekaz zdaje się być ponadczasowy. W filmie „Rocky” szczególna, z mojego punktu widzenia, jest scena, w której pokonuje schody, trenując ciężko przed walką. Te podbiegi są dla Balboy prywatną batalią, którą musi stoczyć i wygrać z samym sobą, by potem móc pokonać w ringu rywala. Schody są kapitalną ilustracją problemów, przeszkód i tego, że człowiek miewa czasem pod górkę, ale mogą być również symbolem rzucania sobie wyzwań. Jak powiedział po blisko czterdziestu latach Sylvester Stallone w filmie „Creed”: Kiedy stanąłem na ich szczycie, czułem, że mogę latać.

BMW Polmaraton 1

Ludzie wokół nas co rusz rzucają sobie wyzwania. Ironman, skok ze spadochronem, nurkowanie z rekinami, roczna podróż po Azji. Tak się dzieje dlatego, że nie każdy chce umierać w domu przed telewizorem, oglądając „Klan”. Oczywiście zazwyczaj otoczenie krzywi się, kręci głowami, a po co to, a dlaczego, a nie lepiej coś tam, bo tak już bywa, że najlepiej na układaniu nam życia znają się inni. Myślę, że człowiek, który nie rzuca sobie wyzwań, nawet niewielkich, nie jest w stanie poczuć, że żyje. Kto nigdy się nie sprawdzi, ten nie wie co traci.

BMW Polmaraton 2

Mam mnóstwo znajomych, którzy biegają. Od lat. Jedni naprawdę w stylu hard core – maratony i inne przeróżne brutalne dystanse, przełaje, istna rzeźnia. Sam utkwiłem w stereotypie myślenia: niszczą sobie zdrowie. Nie do końca starałem się wgłębić w przyczyny takiego postępowania. To trochę jak z chodzeniem po górach. Często słyszę od znajomych, że jak ktoś zginął, próbując zdobyć szczyt, to „sam się pchał po śmierć”. Wiadomo, że gdyby leżał pod palmą na Majorce w trybie all inclusive, to nie zasypałaby go lawina, ale to są właśnie takie rzeczy, których nie zrozumie nigdy człowiek nie mający pasji.

Sorry za przydługi wstęp, ale był on potrzebny, byście mogli zrozumieć, jak człowiek zmienia podejście do spraw, których zaczyna dotykać. Tak było z moim bieganiem, kreśliłem to trochę w poprzednim wpisie. Jednak niedziela zmieniła wszystko.

Moi znajomi biegali i biegają, pół biedy, gdyby na tym się kończyło, ale oni starali się tym zarażać innych, tworząc coś w rodzaju sekty. Nie przeszkadzało mi to, po prostu miałem do tego obojętny stosunek.

Pół roku temu zobowiązałem się, głównie przed sobą, że przebiegnę półmaraton w Warszawie. Rzuciłem to tak, jak wiele innych wyzwań, które sobie rzucałem w przeszłości – beztrosko, nieświadom zupełnie co mnie czeka. Do końca sierpnia było jeszcze daleko, więc w myśl starej szkolnej zasady, że jakoś to będzie, patrzyłem, jak mijają kolejne dni. Straciłem kwiecień i maj, w czerwcu nie wyrobiłem treningowych norm, w lipcu się przeraziłem, że to niemożliwe i na pewno się nie uda, ale zabrałem do roboty, w sierpniu byłem pilny.

BMW Polmaraton 3
W dwa miesiące przed startem wybiegałem ok 140 kilometrów, co dawało mi komfort psychiczny, wiedziałem, że nie podejmuję się tej próby z marszu, bez przygotowania, ale miałem też świadomość, jak dużo brakuje mi do stu procent gotowości, pojawiały się pytania, co można było zrobić lepiej, itd. To normalne.

Do biegania zbiorowego miałem podejście asekuracyjne. Zastanawiałem się zawsze, po co biegać w tłumie ludzi, skoro samemu przyjemniej. Po co czas ma mi mierzyć ktoś, jeśli mogę go sobie zmierzyć sam. Taką mam naturę – do wszystkiego trzeba mnie przekonać, rzadko wchodzę w coś z wielkim entuzjazmem.

W niedzielę przyjechałem na miejsce zawodów około godziny 7:30. Zobaczyłem setki uśmiechniętych ludzi, a z każdą minutą zacząłem rozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego chcą tutaj być razem. To proste – bo każdy z nich rzucił sobie wyzwanie i teraz z innymi chce się w nim sprawdzić. Czy to nie lepsze – stanąć rano na starcie biegu niż wyć z powodu kaca?

Szybka zbiorowa rozgrzewka i na start. Byłem ustawiony w trzeciej strefie. Wyliczyłem, że jeśli biegam 10 kilometrów nieco poniżej godziny, to ciężko będzie mi złamać dwie godziny w półmaratonie, szczególnie w debiucie, do którego nie jestem tak przygotowany, jak bym tego chciał.

Przypomniałem sobie jakieś szkolne zawody, chyba na Dzień Dziecka, w których brałem udział co roku z moją klasą, w ogóle człowiekowi chodzą na starcie po głowie dziwne rzeczy. Ruszyliśmy.

 BMW Polmaraton 4

 

Była godzina 8:40, biegło się dobrze, ostatni dzień przed startem to był relaks, jedzenie, położyłem się spać o 21:30, czułem się naprawdę rewelacyjnie i kiedy po nieco ponad 56-ciu minutach miałem za sobą dychę, wydawało mi się, że cały ten półmaraton to prosta sprawa.

Słońce wznosiło się coraz wyżej, więc na piętnastym kilometrze zacząłem odczuwać zmęczenie. Nie chciałem bić żadnych rekordów, założenie podstawowe, które kołatało się w mojej głowie od startu, brzmiało: „żeby tylko nie iść, choćby kawałka”. Nie udało się. Nie byłem w stanie. Zobaczyłem chłopaka, który toczy pianę na krawężniku i sanitariusza, usłyszałem sygnał karetki i odechciało mi się szarży. Czułem, że bardzo słabnę, że od teraz celem nadrzędnym jest dotrzeć do mety, a środki i czas przestały mieć znaczenie. Żar lał się z nieba jak na greckich wakacjach.

Szedłem, wlokłem się, był bodaj 18 kilometr trasy. Podbiegł do mnie chłopak, który powiedział, że zna mnie z Twittera. – Tyle przygotowań nie może iść na marne, trzeba biec, ja będę holował – zaproponował. Miałem wyrzuty sumienia, z jednej strony, bo przecież psułem komuś finalny czas, z drugiej – to jest właśnie coś, za co wszyscy moi znajomi kochają pewnie bieganie. Kiedy na trasie cokolwiek ci się stanie, podeprzesz się na kolanach, przykucniesz, staniesz, za moment ktoś do ciebie podbiegnie i zapyta, czy wszystko w porządku. To co jest rzadkością na ulicach, w sklepach i wszelakich miejscach publicznych w Polsce, tutaj jawi się jako oczywistość.

BMW Polmaraton 5

Biegacze są bowiem, jak wyselekcjonowana w tajemny, nieznany nikomu sposób, grupa ludzi, którzy wzajemnie się cenią, lubią i pomagają sobie. Śmiem twierdzić, że gdyby świat miał powstać od nowa i wyrastałyby na mapie nowe kraje to państwo założone przez biegaczy byłoby najszczęśliwszym miejscem do życia.

Towarzysz biegł, a ja – ledwo, ledwo – razem z nim. Czas przestał mnie obchodzić. Po kilometrze on ruszył, ja na zmianę szedłem i biegłem, choć to już chyba nie był bieg, lecz jakiś dziwaczny marsz. Ktoś krzyknął, że do mety jest dwieście metrów, ale było na moje oko, ze dwieście kilometrów. Ludzie stojący przy trasie, którzy zagrzewają do walki, są nieocenieni. To też znamienne, że komuś obcemu chce się przyjść i wspierać biegaczy. Wszystko w tym świecie jest szczególne.

Wbiegłem na swoje schody, dostałem medal, przekląłem w myślach kiepski czas (2:20) i poczułem się z jednej strony szczęśliwy, z drugiej smutny, że tyle lat straciłem, nie będąc świadomym, jakie to dobre uczucie – zmęczyć się tak solidnie, poczuć adrenalinę i dzielić ten moment z innymi. Biegacze faktycznie tworzą sektę, ale jest to najfajniejsza sekta na świecie.

W parku obok mojego bloku tabuny pijaków przesiadują na ławkach, konsumują tanie wina i browary, awanturują się, biją, załatwiają i śpią. Miłą odmianą był obrazek, na którym cała rodzina popija w krzakach izotoniki. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko dzieje się w Warszawie, na wyciągnięcie ręki. Wrócę na pewno, w końcu przyjemność przyjemnością, ale trzeba poprawić wynik. Nie będzie to szczególnie trudne.

 

Zdjęcia wykonane telefonem Samsung Galaxy S7 Edge  - więcej o Galaxy S7

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Nikt jeszcze nie dodał komentarza

Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy